Nowojorski Ninja
Uczta dla fanów kina kopanego w stylu Miami Connection czy Gliniarza Samuraja
Stara zasada kina klasy B mówi, że jeśli dziewczyna głównego bohatera wyznaje mu, że będą mieli dziecko, to najpewniej kilka minut później ona zginie, a on będzie musiał zamienić się w samotnego mściciela. I tak właśnie zaczyna się Nowojorski Ninja, film z 1984 r., który na premierę czekał prawie cztery dekady: ludzkości zaprezentowany został w 2021 r. I naprawdę, warto było czekać.
Główny bohater, Johnny Liu, jest facetem od dźwięku w nowojorskiej stacji telewizyjnej. Kiedy jego dziewczyna zostaje zamordowana w biały dzień przez członków gangu porywaczy kobiet,
Liu postanawia się zemścić. Przywdziewa więc strój ninja, w którym nieco przypomina mumię i wyposażony w szurikeny wyrusza na łowy. Będzie biegał chyłkiem, zwisał z helikoptera,
pojedynkował się na katany i wzorem Clarka Kenta jakimś cudem utrzymywał swoją tożsamość w tajemnicy. „Nowojorski Ninja” to film nie tylko boleśnie tani i siermiężny, ale też naprawdę
paskudnie zagrany. Jakby tego było mało, w postprodukcji głosów bohaterom użyczyli aktorzy inni, niż zagrali w filmie oryginalnie. Wypowiadają też na nowo napisane kwestie. Losowa synchronizacja dialogów i ruchu warg postaci nie pozwala się skupić na fabule, ale – i to gigantyczny plus – bohaterowie mówią głosami legend kina kopanego, m.in. Dona „Smoka”
Wilsona i Cynthii Rothrock. No i zostańcie na napisach końcowych to nie ominie was raperska uczta rodem z lat 80.
Reżyserem, scenarzystą i główną gwiazdą filmu – to połączenie rzadko działa dobrze – jest pochodzący z Tajwanu John Liu. „Nowojorski Ninja” możemy się cieszyć dzięki dystrybutorowi, który odkopał taśmę z niedokończonym filmem i uznał, że taka perła kina kopanego nie może się dłużej kurzyć.